W drugiej odsłonie z cyklu "Sekrety powołania" publikujemy tekst autorstwa s. M. Emilii z regionu rosyjskiego, która spędziła w Miechowicach przygotowanie do ślubów wieczystych. S. Emilia w swoim stylu - naturalnie, bezpośrednio, spontanicznie - podzieliła się z nami wspomnieniami z drogi, którą przebyła zanim dotarła do uroczystych zaślubin z Bogiem. Zachęcamy do lektury.

Niech będzie pochwalony Jezus Chrystus!

Drogi ks. Proboszczu i drodzy Parafianie z Miechowic! Pozdrawiam z Rosji, a konkretnie z Nowosybirska, gdzie obecnie posługuję w parafii jako katechetka dzieci i młodzieży oraz z Domu samotnej matki w Caritasie. Serdecznie dziękuję za ciepłe przyjęcie, gościnność i modlitwy w naszych intencjach! Z radością i przyjemnością przeżywałyśmy czas przygotowywania do ślubów wieczystych w Miechowicach w domu naszych Sióstr Elżbietanek!

Prawie dwa miesiące temu, dokładnie 31 sierpnia, złożyłam wieczyste śluby zakonne. Trudno opisać całą radość i szczęście, wszystkie emocje, których doświadczyłam tego dnia, uświadamiając sobie swoją przynależność do Boga i wspólnoty zakonnej Sióstr św. Elżbiety. Zapewniam Was, że był to niezapomniany i bardzo wyjątkowy dzień.

Wspominając moją drogę powołania uśmiecham się, ponieważ jest ona jednocześnie prosta i trochę skomplikowana, i nie sposób jej krótko podsumować: była bardzo długa! Zacznę od tego, że urodziłam się kilka lat przed rozpadem ZSRR w rodzinie, w której z jednej strony byli prawosławni chrześcijanie, a z drugiej zwykli ludzie radzieccy, uczciwi i pracowici, ale niestety nawet nieochrzczeni. Wiarę przekazała mi babcia ze strony mamy, która uczestniczyła w liturgii i pomagała przy parafii. Jej ciotki były prawosławnymi mniszkami, które, jak wszyscy inni mnisi i mniszki, zostały wyrzucone z klasztorów w czasach komunizmu i zmuszone do powrotu do swojej wsi. Moje jedyne kontakty z wierzącymi miały miejsce, gdy z mamą odwiedzałyśmy babcię na wsi, oddalonej od naszego miasta o półtora dnia jazdy pociągiem (nie zdziwcie się, takie są odległości w Rosji, a to wcale nie jest jeszcze tak daleko). Babcia uczyła mnie modlitw i mówiła o tym, jak ważne jest uczestnictwo w liturgii. W wieku pięciu lat mój brat i ja zostaliśmy ochrzczeni w cerkwi prawosławnej w wiosce naszej babci. Wkrótce potem babcia zmarła. Moja mama głęboko przeżywała i opłakiwała jej śmierć i w pewnym momencie zaczęła szukać tego, co nazywała Prawdą. Poznała kilka wspólnot chrześcijańskich różnych wyznań, czytała dużo literatury duchowej, a któregoś dnia przyjaciółka zaprosiła ją do wspólnoty katolickiej, do której sama należała. Poszłyśmy tam we trójkę: mama, przyjaciółka i ja. Zostałyśmy bardzo ciepło przyjęte, uczestniczyłyśmy we Mszy, a potem rozmawiałyśmy z Proboszczem. Coś w tym miejscu naprawdę mnie pociągało i ciągle prosiłam mamę, żebyśmy wróciły „do tego małego domku”. Trzeba wiedzieć, że w latach 90. wspólnoty katolickie w Rosji nie miały miejsc, w których mogłyby się regularnie spotykać. Nie było kościołów katolickich, ponieważ prawie wszędzie, gdzie wcześniej były, zostały zniszczone, a katolicy często kupowali prywatne domy, aby mieć miejsce do gromadzenia się i odprawiania Mszy świętej. Nasza wspólnota w tym czasie spotykała się w małym, parterowym domu w jednej z dzielnic dużego miasta. W mieście było kilka dużych kościołów prawosławnych, ale były dość daleko, więc tam nie chodziłyśmy, być może również dlatego, że nikogo tam nie znałyśmy. Ale ten mały domek był 10 minut od naszego domu i mama często mnie tam zabierała. Naprawdę lubiłam chodzić na Mszę świętą i słuchać tego, co mówili księża. I chociaż byli zagranicznymi misjonarzami i nie mówili zbyt dobrze po rosyjsku, w ich obecności czułam niezwykły pokój, miłość i jedność,  oni również nas tego uczyli. Moje powołanie tam dojrzewało, ale wtedy nic o tym nie wiedziałam.

Jak to często się zdarza z nastolatkami, zaniedbałam Kościół na jakiś czas w okresie dojrzewania, ale wróciłam po kilku latach i zostałam na dłużej. Uczestniczyłam w spotkaniach młodzieżowych, na których rozmawialiśmy o wierze i dzieliliśmy się doświadczeniami życia Ewangelią. Potem, po raz pierwszy, Siostry zakonne przyjechały do naszej parafii, aby w niej posługiwać. Prowadziły katechezę dla dzieci oraz spotkania młodzieżowe, a także posługiwały w zakrystii, pomagając księżom. Podobało mi się to, co robiły, w jaki sposób żyły i w głębi serca bardzo chciałam zostać Siostrą zakonną. Myślę, że Pan przygotowywał grunt o wiele wcześniej, zanim po raz pierwszy pomyślałam o powołaniu zakonnym. Kiedy odważyłam się powiedzieć o tym mojej mamie, mając 15 lat, oczywiście dostałam odpowiedź, że to trudne, że mnie nie zaakceptują, i że najpierw muszę zdobyć wykształcenie. Rodzice prawie zawsze martwią się o swoje dzieci i chcą dla nich łatwiejszego życia niż to, które mieli sami. Posłuchałam i… byłam smutna przez długi czas. Ukończyłam studia, zostałam prawnikiem, znalazłam pracę, nadal chodziłam do kościoła, miałam wielu przyjaciół i spotkałam dobrego chłopaka, ale w głębi serca wciąż tęskniłam za czymś innym. Po prostu żyłam swoim życiem i jeszcze nie rozumiałam, że Pan prowadzi mnie na swój sposób.

W pewnym momencie, po kryzysie i poszukiwaniu odpowiedzi na moje liczne pytania, zdałam sobie sprawę, że relacje rodzinne nie są tym, na czym chcę się skupiać, że chyba Pan Bóg wzywa mnie do czegoś innego. Wracając do moich młodzieńczych marzeń uświadomiłam sobie, że słuchając matki, straciłam coś bardzo ważnego. Kochała mnie i pragnęła tego, co najlepsze, najbezpieczniejsze, ale to nie była ta droga, którą wskazywał mi Bóg. Zaczęłam sobie przypominać, o czym marzyłam, czego pragnęłam, co sprawiało mi radość i uświadomiłam sobie, że wtedy naprawdę chciałam zostać Siostrą. Przynajmniej spróbować rozeznać swoje powołanie w klasztorze i porozmawiać z kimś o tym. Myślałam, że byłoby dobrze wstąpić do Zgromadzenia i służyć jako Siostra, ale było ich tak wiele, że byłam trochę zagubiona. Postanowiłam poszukać świętego patrona, który byłby mi bliskim w duchu i z czasem uświadomiłam sobie, że to była św. Elżbieta Węgierska. Szybko znalazłam e-mail do Sióstr św. Elżbiety, napisałam do nich i zaczęłyśmy rozmawiać. Siostry zapraszały mnie na spotkania dla dziewcząt, ale bardzo nie chciałam tam jechać i wstydziłam się do tego przyznać. Poprosiłam więc o indywidualny czas rozeznania we wspólnocie Sióstr, a one chętnie się zgodziły. I tak „wylądowałam” na Syberii, 20 godzin jazdy pociągiem od mojego rodzinnego miasta. Mieszkając z Siostrami przez kilka dni, rozmawiając, modląc się i pracując razem, szybko zrozumiałam, że to jest wspólnota i miejsce, do którego wzywa mnie Pan. Kiedy więc porozmawiałyśmy z Przełożoną Regionu uznałam, że nie ma na co czekać i poprosiłam o przyjęcie do Zgromadzenia. Zostałam przyjęta, ale miałam wrócić jeszcze do domu, żeby za trzy miesiące, po rozdaniu przyjaciółkom ulubionych sukienek, biżuterii i kosmetyków, wrócić do Sióstr na stałe.

Nie było to łatwe, bo pojawiły się przeszkody. Wielu ludzi mówiło, że ta droga nie jest dla mnie i że wkrótce wszystko porzucę i wrócę. To było bardzo przygnębiające. Przyzwyczaiłam się do myśli, że w parafii modlimy się o powołania i powołanych, i na wszelkie sposoby wspieramy ich. Ale w moim przypadku było odwrotnie. Pan na szczęście pomógł mi pokonać te trudności, a także problemy, które pojawiły się podczas mojej formacji. Dziękuję Mu za to, że mnie wybrał i teraz należę do Niego!

Chcę powiedzieć każdemu, kto szuka swojej drogi i się boi – nie lękajcie się, Pan Was kocha i z pewnością pomoże, podpowie i poprowadzi. Możecie Mu też powiedzieć wszystko, co nosicie w sercu, o co się martwicie, wszystkie Wasze radości i lęki. On jest kochający i wierny i nie opuści Was w trudnych chwilach. A tym, od których zależy ta droga – bądźcie dobrzy i wspierajcie powołanych. Życie z Bogiem to wielkie szczęście! Warto zaryzykować, aby być szczęśliwym przez całe życie. 

Drodzy Przyjaciele, pamiętam o Was w modlitwach i proszę o modlitwę za mnie. Niech Pan Wam błogosławi!

s. M. Emilia