Tegoroczne scenki światła pierwotnie zaplanowałam o życiu sługi Bożego ks. Franciszka Blachnickiego, twórcy Ruchu Światło-Życie, otrutego na zlecenie Służby Bezpieczeństwa przez byłych oazowiczów. Na marginesie, do dzisiaj nie odpowiedzieli za tę zbrodnię. Niestety biografia, którą przeczytałam nie pozwoliła na napisanie scenariusza. Był już wrzesień więc w pośpiechu zaczęłam szukać jakiegoś Świętego...

7 września głośno było o kanonizacji Pier Giorgio Frassatiego. Nie znałam go wcale. Kiedyś wspominała mi o nim s. Maria, która nawet brała udział w biegu Frassatiego. Pomyślałam, że Siostra ucieszyłaby się, gdyby mogła zobaczyć o nim scenki. Teraz wiem, że był to strzał w dziesiątkę. Wiele osób kojarzy Pier Giorgia z działalnością dobroczynną i dobrze, bo pomaganie biednym miał we krwi. Nie przeszedł obojętnie wobec nikogo. Ale zależało mi, żeby w scenkach pokazać też, że był zwykłym radosnym młodzieńcem, miał pasje, zainteresowania i wielu przyjaciół, studiował i, niestety, pochodził z ciężkiej rodziny. Ta jego samotność w rodzinnym domu, wśród najbliższych, bardzo mnie dotknęła.

            Pantomima o wydarzeniach biblijnych jest praktycznie każdego roku taka sama albo przynajmniej bardzo podobna, ale za każdym razem widok jest uroczy i przejmujący za sprawą naszych dzieci. Jedne z nich są przejęte, inne stremowane. Niektórzy są jeszcze mali i każdy strój z nich spada. Mamy łapią się za głowę, bo przecież wyprasowały albę czy tunikę, a po 20 minutach wiercenia się dziecka, wygląda jakby była dopiero wyjęta z pralki. Jednak gdyby nie te dzieci, bylibyśmy pozbawieni wielu pięknych chwil. W rolę Pana Jezusa przemierzającego miasta i głoszącego Królestwo Boże wcielił się, debiutując jednocześnie w tej roli, Tymon Olejniczak.

            Pierwsza scena młodzieżowa „rozłożyła” wszystkich, a to za sprawą Nikosia Jenszczoka, który zagrał kilkuletniego Pier Giorgia oddającego swoje buty ubogiej dziewczynce i ofiarującego pieniądze z własnej skarbonki bezdomnemu mężczyźnie. Kiedy zapytałam Nikodema czy chciałby zagrać w jednej scenie młodzieżowej, tonem nieznoszącym sprzeciwu powiedział „Nie!”. Na nic były prośby, przekonywanie i gimnastykowanie się jego mamy i moje. Nikoś był nieugięty. Zmartwiłam się trochę, ale umówiłam się z Basią, że będziemy w kontakcie gdyby jej syn jednak wyraził zgodę. Kiedy wieczorem wróciłam do domu po próbie z młodzieżą grubo po godzinie 23.00 spojrzałam jeszcze w telefon, a tam czekała na mnie miła niespodzianka – wiadomość głosowa od Nikodema. „Pani Karolino, będę występował w tej scence i zrobię to dobrze. Miłego wieczoru. Pa pa.” Jak powiedział, tak zrobił. Wystąpił i zrobił to dobrze. Jako pierwszy nauczył się całego tekstu na pamięć i wszystko robił tak jak zostało mu przykazane. Bezbłędnie. Nikoś, wielkie brawa dla Ciebie!

            W rolę starszego Pier Giorgia wcielił się już nasz Bartek, a właściwie Bartuś Hekner. To już drugi raz kiedy grał młodego Włocha – najpierw wcielił się w Carla Acutisa. Tajemnica Wniebowstąpienia ukazała dość ciężkie relacje rodzinne w domu Frassatich, o których wspomniałam już wyżej. Ojciec Pier Giorgia był ateizującym liberałem, zaś matka katoliczką, powiedzielibyśmy, niedzielną. Msza św. raz w tygodniu, modlitwa dwa razy dziennie, ale wszystko ponad to było dla Pani Frassati dewocją. Poza tym, ich małżeństwo pozostawiało wiele do życzenia. Byli ze sobą tylko ze względu na dzieci i zapowiadali, że kiedy Pier Giorgio i Luciana się usamodzielnią, oni wezmą rozwód. Co istotne, rodzice nie mieli pojęcia co ich syn robi poza szkołą i kościołem, denerwowali się, że chodzi na nocne adoracje i że nie dba o swój wizerunek jako przyszły spadkobierca ich fortuny.

            Trzecia scena była bardzo pouczająca dla wielu z tych, którzy tak łatwo rezygnują z udziału w niedzielnej Mszy św. Zobaczyliśmy jak Pier Giorgio jechał na wycieczkę w góry, które kochał, wraz z grupą studentów, a kiedy profesor nie zgodził się na późniejszą godzinę wyjazdu tak, aby nie kolidowała z niedzielną Eucharystią, nasz bohater poszedł na Mszę św., a do grupy dojechał pociągiem kilka godzin później. Bartek szczególnie zapamięta tę scenę, ponieważ musiał zaśpiewać solo fragment piosenki. Mieliśmy z tego mnóstwo śmiechu na próbach. Na szczęście, Pier Giorgio Frassati znany był z tego, że uwielbiał śpiewać, ale podobno fałszował przy tym nieziemsko, co nieco uspokoiło Bartka.

            Czwarta tajemnica to ślub Luciany i rozstanie z nią, które młodzieniec bardzo przeżył. Zdawał sobie sprawę, że zostaje sam ze skłóconymi rodzicami. Powoli kończył też studia i musiał podjąć decyzję co do przyszłości. Księdzem nie pozwolono mu zostać – „Lepiej, żeby Pier Giorgio skończył studia i umarł” – powiedziała jego matka. Chciał więc pracować w kopalni i ewangelizować przykładem życia, ale rodzice wywierali na niego presję, żeby zgodził się przejąć po ojcu funkcję dyrektora słynnego włoskiego dziennika „La Stampa”. W końcu Pier Giorgio uległ i zgodził się pomimo ogromnego cierpienia duchowego. I wtedy Pan Bóg postanowił go zabrać do siebie. Po nabożeństwie śmialiśmy się z wpadki, która przydarzyła się podczas czwartej sceny. Otóż, zapomnieliśmy o krawacie lub muszce dla Bartka. W trakcie występu podszedł do niego Kuba grający księdza i powiedział, zgodnie ze scenariuszem: „Własnym oczom nie wierzę! Pier Giorgio taki elegancki! I krawat wyprostowany.” Poprawił mu wówczas krawat, którego nie było. W zakrystii wszyscy parsknęli śmiechem, ale dwie Panie z widowni powiedziały mi, że były przekonane, że Bartek miał po prostu biały krawat. Do naszych scenkowych anegdotek przejdzie też „zwężanie” przeze mnie sutanny dla Kuby. To już jednak wyższy poziom krawiectwa i z pewnością nie jest to moja mocna strona. Śmialiśmy się do łez, a biedny Kuba podchodził do mnie co pięć minut i mówił „Ciocia, znowu odpięły mi się agrafki.”

W piątej scenie towarzyszyliśmy w odchodzeniu Pier Giorgiowi, który zaraził się chorobą Heinego-Medina od jednego z biedaków, któremu pomagał. Choroba trwała zaledwie kilka dni. Umierał w okropnych męczarniach, ale przede wszystkim sam, opuszczony przez rodzinę skupioną na umierającej babci. Nasze serca przeszyły słowa Pani Frassati: „Pier Giorgio mógłby sobie znaleźć lepszy czas na chorowanie. Nigdy nie ma go tam, gdzie jest potrzebny.” Dopiero po śmierci tego niezwykłego młodzieńca jego rodzina przejrzała na oczy widząc rzesze biedaków i bezdomnych, którzy przetaczali się przed ciałem Pier Giorgia oddając mu hołd. Kiedy rodzice i siostra Świętego stojąc nad jego martwym ciałem wygłaszali swoje monologi, pełne wrzutów sumienia, nawet po męskich policzkach spływały łzy. Państwo Frassati pogodzili się i do śmierci byli małżeństwem.

            Dziękuję wszystkim, którzy przyczynili się do organizacji scenek światła. Zachęcam zwłaszcza ludzi młodych, aby zaprzyjaźnili się ze św. Pier Giorgio Frassatim, który może być dla nich wzorem i niezwykłym orędownikiem. Ten Święty chyba nieprzypadkowo „wprosił się” do nas akurat w tę niedzielę, ponieważ był to Dzień Papieski, kiedy to wspominaliśmy św. Jana Pawła II. To właśnie ten papież beatyfikował Frassatiego i nazwał go człowiekiem ośmiu błogosławieństw. Dziękujemy również s. Marii i młodzieży za sprzedaż pysznych kremówek, które skończyły się już po Mszy św. o godz. 9.00.

Karolina

Zapraszamy do galerii